
Każdy, kto czytał Jeżycjadę, na pewno nieraz oczyma wyobraźni przeniósł się do mieszkania Borejków. Gdy wracam do jakiejś części rozgrywającej się właśnie u nich, czasami mam wręcz wrażenie, że odwiedzam starych znajomych. Siadam w kuchni przy dużym wiekowym stole, a na nim czeka na mnie herbata w błękitnym kubeczku. Cicho i z zachwytem obserwuję tę przedziwną rodzinę, a co chwilę spoglądam na ogromne zakurzone regały zapełnione od góry do dołu książkami. Macie podobnie? 😉
Ponad dekadę temu pewna niesamowita fanka Jeżycjady postanowiła stworzyć wizualizację mieszkania Borejków przy Roosevelta, 5 na podstawie szkicu z tylnej okładki „Żaby”. Wizualizacja robi wrażenie, jest naprawdę szczegółowa! Tym bardziej żałuję, że autorka porzuciła przed laty swojego bloga, ale na szczęście możemy wciąż przyjrzeć się jej obrazkom. Zaznaczam, że autorka zobrazowała mieszkanie z późniejszego okresu Jeżycjady, gdy Gabrysia była już żoną Grzegorza, a na świecie pojawił się ich syn Ignacy. Tym samym w pokoju dziewczyn mieszkały już Laura i Róża.






Opis mieszkania Borejków z wczesnych lat (Kwiat Kalafiora)
,,Pokój ów miał ściany koloru zielonego, co z trudem można było dostrzec pod patyną lat. Był to pokój wąski, wysoki i umeblowany bez przekonania. Zawierał dwa tapczany, szafę trzydrzwiową, wielkie biurko, stół i dwa krzesła wyściełane- wszystko w charakterystycznym i cenionym przez znawców stylu lat 50. naszego stulecia. Meble w dawnym mieszkaniu Borejkó zapychały ze szczętem niemal całe M-4. Tu w jednym z trzech pokojów szacownej mieszczańskiej kamienicy z roku 1914, wymienione sprzęty ukazywały z całym bezwstydem ubogie swe wdzięki. Borejkowie zamieszkali w kamienicy przed niespełna dwoma miesiącami (początek powieści 31 grudnia 1977 )ulegając namowom swej starej znajomej, pani Trak, która po śmierci męża postanowiła przenieść się do mieszkania mniejszego i wygodniejszego. Lekkomyślni jak zwykle Borejkowie zgodzili się na zamianę, podniecani myślą, że czynsz w owym starym mieszkaniu kwaterunkowym jest o wiele niższy niż opłata za mieszkanie spółdzielcze. W tym aspekcie sprawę wygrali. Lecz pod wszystkimi pozostałymi względami raczej nabito ich w butelkę, co było nieuczciwością o tyle względną, że Borejkowie po prostu nie uważali się za pokrzywdzonych.
Mieszkanie miało kaflowe piece, do których węgiel trzeba było zdobywać podstępami i szantażem, po zdobyciu zsypywać do piwnicy, a następnie wnosić codziennie w kubełkach do mieszkania. Jednakże ten mankament był dla Borejków jedynie źródłem ukojenia i zachwytów. Czyż mogło istnieć bowiem coś rozkoszniejszego niż ciepły piec z pięknych starych kafli, do którego tak błogo przytulić się plecami w mroźny wieczór zimowy! Podobnie spaczone widzenie rzeczywistości przejawiali ci beznadziejnie nieżyciowi lokatorzy w odniesieniu do rozmamłanego i grożącego wybuchem piecyka w łazience (który ich zdaniem był prześlicznym mosiężnym zabytkiem niemieckiej secesji), podłóg spróchniałych i wymagających ustawicznego pastowania (lecz jakże miło skrzypiących pod nogami), sufitów z kurzem osadzającym się złośliwie na gipsowych stiukach i girlandkach (ale cóż za rozkosz obudzić się rano i ujrzeć nad sobą coś tak różnego od stropów żelbetowych z rurami kanalizacyjnymi!). Dodatkowym mankamentem mieszkania była okoliczność, że remontowano je zapewne w latach dwudziestych.
Na całe szczęście, rodzina Borejków była tak umęczona spółdzielczo-osiedlowym betonem, że nowe mieszkanie podobało się wszystkim, nawet w obecnym stanie. ”
Mieszkanie było przytulne i miało swoją niepowtarzalną wspaniałą atmosferę. Każdy, kto pobył w nim choćby pół godziny, wychodził pełen uznania dla jego przytulności, urody i nieokreślonego wdzięku, jakim oddychał tu każdy kąt. Nie zdawano sobie przy tym sprawy, że podobne cechy miałoby każde mieszkanie tej rodziny i że wrażenie przytulności nie rodziło się bynajmniej w umeblowaniu czy dywanach. Przytulnie było po prostu z tymi ludźmi – niezamożnymi, niezaradnymi i pozbawionymi siły przebicia.
To dlatego goście u Borejków siedzieli zawsze dłużej, niż wypadało, a niejeden z nich zasiedział się i do późnej nocy, choć często jako jedyny poczęstunek wjeżdżała na stół herbata i chleb z dżemem.”
A aura tego mieszkania jest niezmienna od lat!

Zdjęcie autorstwa Sandry Zięby
